Panowie, mam taką rozkminę, którą zostawię tu, bo nie chciałem tworzyć nowego wątku.
Wersja dla leniwych: Skąd mógł wziąć się nagły pobór oleju w trasie po 4-miesięcznym zamulaniu w mieście w silniku, który oleju nie bierze?
Wersja rozszerzona:
W zeszłym roku w wakacje regenerowałem turbinę, było bardzo dużo dymu i bardzo mało oleju
Na nowej turbinie zrobiłem około 3k km ze zdecydowaną przewagą autostrad oraz krajówek, oleju nie wziął nic. Przyszła jesień i ze względu na zamieszanie z powiększeniem rodziny oraz porę roku, między listopadem a marcem w ogóle nie ruszałem się poza miasto, gdzie niedogrzany silnik robił wyłącznie krótkie dystanse w gęstym ruchu do pracy + po przysłowiowe bułki, do 6km w jedną stronę. W takich warunkach zrobiłem tysiąc kilometrów, stan na bagnecie nadal bez zmian. W marcu wybrałem się w niezbyt daleką, ale trasę, autostrada + ekspresówki - zostało zrobione nieco powyżej 300km. Po tej wyprawie bagnet po raz pierwszy pokazał inny stan niż przez ostatnie parę tysięcy km. Dolałem ok. 100ml, by wróciło do poprzedniego poziomu. Teraz trzyma poziom, tyle że zrobiłem kilometrów tyle co nic.
Moje hipotezy:
1. Bezpośredni wtrysk plus mordercze warunki pracy dla silnika oraz pora roku, sprawiły, że silnik dolał sobie benzyny, która odparowała. Tylko dlaczego przed marcem nie obserwowałem wzrostu poziomu na bagnecie?
2. Już fabrycznie mało lepki olej (Eurol Fortence 5w30) mordowany całą zimę w mieście zdążył się zdegradować i zejść z klasą lepkości w dół, przez co zaczął się "przeciskać" tu i ówdzie podczas prędkości autostradowych, mimo że jak był świeży tego nie robił.
3. Regeneracja turbiny okazała się fuszerą i znów zaczyna klękać
Skłaniam się raczej, że to kombo punktów 1 i 2, ale chętnie poczytam wypowiedzi mądrych ludzi